czwartek, 16 sierpnia 2012

światowa moda i życie pełne sprzeczności.

nie jestem jakąś trendsetterką, nie znam się w sumie. nie gonie specjalnie za trendami i nie kupuję markowych ciuchów. lubię przeglądać kolorowe szmatławce, czytać o tym jak to barok jest teraz on top, a po igrzyskach wszyscy zaczniemy nosić sportowe cichy w wersji eleganckiej na 'total look'.
tak, lubię czytać o tym wszystkim. no cóż kolorki w gazetach mnie kręcą.
a później idę do sieciówki i kupuję zwykłą czarną torbę na ramię - obowiązkowo w promocji, bo wychodzę z założenia, że lepiej kupić 5 toreb, wynosić, wyrzucić i kupić kolejne 7 nowych niż 2 drogie i bać postawić się je na ziemi.
do tego wkładam biały t-shirt, pierwsze lepsze szorty  i czarne conversy, w których rozkleja się podeszwa.
jestem gotowa na lato!
ktoś mógłby powiedzieć, że jestem ignorantką, a ktoś inny w prost przeciwnie, że jest to zabieg celowy. dzieciak z gimnazjum, który właśnie odkrywa czym są papierosy i seks nazwie mnie 'mejnstrimową hipsterką, bo teraz wszyscy są tacy >soł hipster<'
a ja po prostu lubię siebie.
lubię to, że moje nogi są wiecznie blade, lubię swoją bliznę na udzie i nawet swoje wielkie rumieńce ostatnio udało mi się polubić.
i to jest chyba tak zwany przepis na sukces.
jakiś tam modny projektant (karl? coco?) powiedział, że jeżeli jesteś sobą to we wszystkim czujesz się pięknie i inni też Cię tak widzą.
wiecie, od kiedy przestałam ślepo podążać za kupowaniem najnowszych kolekcji, ale jednak zwracałam uwagę na to żeby się ubrać, a nie przebrać widzę, że ten znany ktoś miał rację, (cholera! przecież jest projektantem, od tego jest żeby nam wmawiać takie rzeczy!) a ja czuję się szczęśliwa.
tak sobie myślę, że inni też to widzą.

ale żeby nie było. czasami lubię ubrać się ładnie. lubię założyć sukienkę i obcasy. (ostatnio kupiłam szałowe w kolorze chabrowym!) albo po prostu spodnie w kant zamiast dżinsów i balerinki, a do tego marynarkę. i już się czuje odświętnie.
to pewnie dlatego, że żyjąc w polsce tak ukierunkowało mi się myślenie. jeszcze kilka lat temu nikt nie wychodził na ulicę w odświętnej sukience, marynarce czy szpilkach jeżeli nie miał ku temu powodów. a teraz? wystarczy iść na kawę z przyjaciółką i mamy świetny powód by ubrać się odświętnie!
przyznam się szczerze, że u mnie to jeszcze trochę kuleje, czasami mam opory. nie dlatego, że martwię się co o mnie pomyślą, ale dlatego że idąc po bułki do sklepu ubrana odświętnie będę się czuła przebrana. muszę się jeszcze wiele w tym temacie nauczyć.

tak czy siak, TO NIE JEST BLOG O MODZIE !

dziękuję, dobranoc.