sobota, 6 czerwca 2015

what friendship is about?

Zastanawialiście się kiedyś czym jest prawdziwa przyjaźń? Jak ją rozumiemy? Jak definiujemy?
Czy przyjaciółką jest bardziej ta, która zawsze wyjdzie z Tobą na imprezę, czy może bardziej ta, która będzie cię pocieszać, jak rozstaniesz się z facetem?
Czy przyjaciółka powie ci "wyglądasz w tym grubo", jeżeli spytasz czy dobrze w czymś wyglądasz, czy może raczej doda do tej frazy "ale załóż, to bo wyglądasz w tym bosko".
A może to wszystko to tylko stereotypy o tym, na temat tego jak postrzegamy przyjaźń?

Wydaje mi się, że każdy inaczej definiuje przyjaźń. Że nasza definicja jest zależna nie tylko od relacji z drugą osobą, ale też od wieku, wykształcenia, poglądów na życie, a nawet! statusu materialnego.
Może się mylę, ale z moich doświadczeń i obserwacji to właśnie wywnioskowałam.

Chyba muszę trochę ponarzekać, bo ostatnio spotkałam się tylko z 'udawaną' przyjaźnią. Tą, którą można zdefiniować jako 'gdy jesteś potrzebna'. A może to ja źle definiuję relacje i po prostu powinnam powiedzieć 'koleżanki', albo może jeszcze bardziej odległe 'znajome'.

Kiedyś w jednej z rozmów, moja rozmówczyni bardzo często powtarzała 'mój przyjaciel, moi przyjaciele', kiedy zapytałam jej, czy oni wszyscy rzeczywiście są jej przyjaciółmi powiedziała, że wszystkich nazywa przyjaciółmi, ale ona sama wie, gdzie kto stoi w 'hierarchii' i tyk prwdziwych jest zdecydowanie mniej, ale po co się rozdrabniać na kolegów i znajomych, skoro wszystkich można określić mianem przyjaciół?
Może jest to jakiś sposób? Pytanie tylko czy nie wprowadza w błąd tej drugiej strony?

No bo właściwie.. My i nasze odczucia to jedno, a jak jest z tą drugą stroną? Czy to zawsze jest tak, że obie strony wnoszą dokładnie tyle samo w przyjaźń? Zawsze przecież jest tak, że w którymś momencie to my dajemy więcej, albo więcej od tej drugiej strony oczekujemy. Dobrze jeżeli proporcje są wyrównane, ale co z momencie gdy cały czas dajemy, a nie otrzymujemy nic w zamian?
Albo właśnie, kiedy dużo chcemy otrzymać, a nic nie dajemy od siebie?

Nigdy z moimi przyjaciółkami nie rozmawiałyśmy na ten temat. Kto ile wkłada w relację. Często czułam się wykorzystana, oszukana. Dlaczego ja tyle od siebie daję, a wy nic nie dajecie mi w zamian? Później przychodził moment wyrzutów sumienia, że 'może za dużo od nich wymagam'. Później rozpacz, że jak ja nie zawalczę o znajomość, to one też tego nie zrobią.
Na koniec przyszła rezygnacja. Że po co to wszystko, że to nic nie warte, że trzeba odpuścić i iść dalej.
Teraz od czasu do czasu łapię się na tym, że sięgam po telefon. Że dzwonię i wyczekuję halo w słuchawce. Że się podkładam, walczę o spotkanie z nimi, o rozmowę, o wspólne wyjście. I ten moment nadchodzi. A po nm wielkie rozczarowanie, że znowu jest to samo, że nic się nie zmieniło. Że nadal jestem dodatkiem, który czasami może się przydać, ale bez niego też jest super. Nie warto o to walczyć.

Jest jedna osoba o którą, wiem, że warto walczyć (i nie, nie będzie tu teraz tony lukru na temat chłopaka, mężczyzny, miłości mojego życia). Mam mojego Malucha, jak pieszczotliwie ją nazywam. Ona mnie zna, ja znam ją. Nie słodzimy sobie zbytnio, kiedy nie trzeba, ale kiedy nas najdzie to jest aż przesłodzone. Ona nie stopuje mnie i moich decyzji, tylko mnie w nich wspiera. Dopinguje. Kiedy coś spieprzę nie ma obaw mi tego powiedzieć, le jednocześnie dopinguje, żebym następnym razem zrobiła to najlepiej jak potrafię. Ma swoje życie, swoje plany, swoje priorytety. Zupełnie inne od moich. Ale moich nie lekceważy. Wspiera mnie. A ja (mam nadzieję) ją. Między nami nie ma tematów tabu. Choć nie zawsze tak było. Nasze początki były w zasadzie okropne, wprost się nienawidziłyśmy. A teraz, teraz jesteśmy.






Każdemu z Was życzę takiego Malucha u boku :)
A ludzi okazjonalnych o pozostawienie daleko z tyłu, nie warto marnować na nich czasu.

***

Postanowiłam ostatnio, że czas na zmiany. Zmiany nadejdą wraz z początkiem września. Zmieniam adres.
Drugi koniec Polski brzmi kusząco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz